Archiwum kategorii: Testy sprzętu

Welcome on board

Jak to mówi mądrość ludowa „tanie mięso psy jedzą”.
No może nie takie tanie, ale po ponad pół roku dobrego działania mój Amazfit Stratos 3 wymiękł. Nie mam szczęścia do chińszczyzny. Kiedy już myślałem, że ten model spełnia moje wymagania to wziął był się i zepsuł 🙂
Dokładniej to uruchamia się z pół godziny a później nie można go sparować z telefonem. No ale, trudno. To znak, że wynalazkom mówimy chwilowe nie 🙂 Zobaczymy jeszcze co warta jest chińska gwarancja 🙂 O ile jednak wszystko pójdzie ok z reklamowaniem go to chyba podziękuję i sprzedam.

W każdym razie… Awaria zegarka dosięgła mnie w środku zakazów przemieszczania się, kiedy to rezydowałem ponad 100 km od mojego miejsca zamieszkania i nie wybierałem się do pracy (home office funkcjonuje). Sięgnąłem po rozwiązanie w moim zakręconym stylu i … kupiłem sobie Suunto Spartan Wrist Hr 🙂

Spartan

Moim skrytym marzeniem jest Suunto 9 Baro (w edycji copper) i ten Spartan jest takim trochę wstępem ku temu. Ludzie narzekają nieraz na tą firmę ale mój Ambit działa od lat. Spartan też już solidną dawkę sportu dostał i mi pasuje. Czytałem, że epokę problemów wieku dziecięcego ma już za sobą. Oprogramowanie jest stabilne, zrobił się ze Spartana solidny sprzęt.

Z podświetleniem

Fajny jest 🙂 Nie śledziłem, co nowsze Suunto potrafią, ale na oko ten model ma wszystko co mi potrzebne. Długo działa, szybko łapie gps, ekran czytelny (z kolorkami nawet), eksporty idą wszędzie gdzie chcę. Tętno jest, sen jest (jak kto używa), analizy w komórce są (apka).

Wygląda więc, że świat technologiczny trzeba śledzić, bo w cenie niższej niż Made in China mogłem już dawno kupić sprzęt pewny, sprawdzony. I oszczędził bym sobie nerwów z wynalazkami.

„Plecki” z diodkami

P.S. Jak widać zegarek na luksusie, złoto, biel 🙂 Kolory trochę „dziewczyńskie” (bo i od dziewczyny kupiony na allegro) ale ma jeszcze gwarancję do końca roku więc czemu nie. Używa się 🙂

Buty do Nordic Walking Aldi

Niewiele ostatnio okazji do buszowania po sklepach. Jak się jest to raczej po to co niezbędne, a nie by zgłębiać asortyment i łazić między półkami.
Niemniej, przy okazji zakupów spożywczych wpadły mi ostatnio w rękę 🙂 buty do nordic walking z sieci Aldi. Przecenione, czyli to już ich okres schyłkowy w markecie (pochodzą z akcji z marca 2020). Nordic Walking to nie bieganie ale myślę, że przy tej klasie sprzętu nie ma to żadnego znaczenia, jak produkt ciekawy to grzechem nie skorzystać.

Widok ogólny

Nie będę tu robił jakiejś wymyślnej recenzji. Doszło do mnie po latach :), że w przypadku butów z marketów wielkiego sensu to nie ma. Ich wysyp jest jednorazowy, później już każda seria jest inna.
No ale, jakiś czas w sklepie leżą, teraz można też zamawiać w dyskontach online, może kogoś zaciekawią.

Buty wyglądają dość ładnie. Mają sportowy, dość zachowawczy design (bez udziwnień) ale widać, że korzystają z w miarę nowych technologii. Mam to na myśli np. wzmocnienia klejone do siateczki (a nie wszystko szyte).
Technologicznie producent chwali się różnymi cudami jak wyściółka Coolmax, wyjmowana wkładka, podeszwa z phylonu z poduszkami żelowymi Spacestep.
Buty są stosunkowo masywne. Robią wrażenie sztywnych i taką też podeszwę mają. Ich bieżnik nie zawstydziłby rasowych butów trailowych. Sam nie wiem po co aż takie kolce, ale trzymać się ziemi będą na 100%.

Trailowo…

Ciekawym patentem są samozaciskowe sznurówki. Nie powiem, wygodna sprawa, kiedyś zarezerwowana tylko do dużo droższych modeli.

A w użyciu? W terenie chodzi się dobrze. Buty są wygodne. Idzie się przyjemnie, amortyzują całkiem fajnie. Sztywna podeszwa powoduje, iż nie przeszkadzają jakieś kamienie, nierówności. Sucho wszędzie jak pieprz to nie wiem czy bieżnik coś pomaga, czy tylko jest ozdobny, ale tu gdzie chodziłem (jakieś ścieżki, kamienie, trawa) jest ok. Nie ślizgałem się nigdzie.

Góra i dół w całej okazałości.

Buty polecam. Przez wagę i terenowy charakter myślę, że raczej do chodzenia niż biegania, no i dla cięższej osoby. Niemniej, cena niewielka, można spróbować samemu 🙂

Co robić w domu?

Powoli, różnego rodzaju restrykcje powinny być znoszone, niemniej jeśli ktoś nie chce/nie może powrócić do biegania na zewnątrz, to naturalnym jest przenoszenie ćwiczeń do domu. Idealnie by były to aktywności dające chociaż namiastkę biegania (czy wspomagały mięśnie niezbędne do biegu). Oprócz wszelakich gimnastyk, często przy tej okazji myśli się o zakupie maszyny, która by mogła te nasze trenowanie wspomóc.
W poniższym tekście postaram się opowiedzieć o przydatności różnych urządzeń jak i ewentualnych niebezpieczeństwach jakie mogą czekać na biegacza z nich korzystającego.

Uwaga, jako miejsce używania sprzętu traktujemy mieszkanie w bloku, bo całkiem inna sytuacja jest jeśli ktoś mieszka np. we własnym domu, czy ma urządzenie w piwnicy, garażu.
Dodatkowo opisuję urządzenia z tańszej półki cenowej/dostępne jako używane bo takie miałem/mam. Cena oczywiście w sposób znaczący wpływa na komfort używania i parametry sprzętu ale trzeba uważać – najczęściej zapał i chęć używania zakupionego ustrojstwa mija po tygodniu i mamy później drogą rzeźbę w domu.
Skala punktowa przydatności dla biegacza 0-5pkt. (subiektywna, wg mnie :)).

No to lecimy (w kolejności alfabetycznej).

Bieżnia mechaniczna/elektryczna.

Bieżnia mechaniczna – magnetyczna.

Ustrojstwo wielkie i zajmujące sporo miejsca 🙂 Szczęśliwie da się ją z reguły ustawić w pozycji pionowej (transportowej) i wtedy już tak źle nie jest. No poza faktem, że przed wskoczeniem na nią trzeba ją ustawić i dokręcić parę śrub. Ale ok, to nie jakiś mega kłopot.
Ja miałem przez moment bieżnię mechaniczną- magnetyczną (pas napędzamy ruchem naszych stóp) i stwierdzam, że do biegania to się średnio nadawało. Niewygodnie było. Chodzić a i owszem, już lepiej. Fajny bajer jaki miała to możliwość regulacji pochylenia czyli symulacja chodzenia pod górę.
Sesja na bieżni jest nudna, idzie skonać stojąc w miejscu 🙂
Jak przy większości opisywanych tu sprzętów spodziewać się należy również, że po kilkunastu minutach na tym w mieszkaniu idzie się ugotować. Pot ze mnie leciał ciurkiem 🙂
Głośność urządzenia przy chodzeniu była akceptowalna. Nie powinno nikomu z sąsiadów przeszkadzać. Przy próbie biegania zaczynało już być głośniej ale myślę, że uniknęlibyśmy pukania w sufit czy kaloryfery 🙂
Piszę o tym bo do biegania polecają wszyscy bieżnie elektryczne ale podobno są one na tyle głośne, że w bloku strach używać. Nie wiem, nie potwierdzam, nie zaprzeczam…
Przydatność dla biegacza – 3/5 (mechaniczna).

Orbitrek eliptyczny (mechaniczny-magnetyczny)

Orbitrek mechaniczny

Podobnie jak bieżnia dość spory sprzęt. Tutaj jednak nie ma opcji składać go, musi zając tyle miejsca ile przewidział jego twórca 🙂
Orbitreki mechaniczne są dość głośne, słychać szum oporujących pasków, lekkie stuki rączek itp.. Mieści się to jednak w akceptowalnych granicach, wydaje mi się, że głowy nam nikt nie urwie jak „pobiegamy” na tym w domu w ludzkich godzinach. Te nowsze, magnetyczne są już całkiem ciche i lepiej zainwestować w taki (jak nas stać).
We wszelkich opisach urządzenia te podawane są jako najbardziej wszechstronnie działające na mięśnie. Faktycznie stoi się na tym rękami i nogami macha, grzbiet, brzuch pracują.
W rzeczywistości najbardziej w kość dostają jednak mięśnie czworogłowe uda. Te po sesjach na orbitreku czułem, innych grup mięśniowych niezbyt. Uważam jednak, że ze względu na typ ruchu to chyba najlepszy sprzęt dla biegacza, który nie może mieć bieżni.
Także tu spodziewać się należy, że jest nudno, czas się meeega dłuży, a po kilkunastu minutach ruchu w mieszkaniu idzie się ugotować.
Przydatność dla biegacza – 3/5.

Rower stacjonarny – mechaniczny/magnetyczny

Rower magnetyczny

Z omawianych do tej pory urządzeń najbardziej kompaktowy. Przynajmniej te nowsze.
Rowery mechaniczne podobnie jak w.w. urządzenia mechaniczne hałasują. Szumią, skrzypią. Te tanie często są mało stabilne, stukają jak za szybko się rozpędzimy 🙂 Zaryzykowałbym jednak stwierdzenie, że i tak rower będzie cichszy niż bieżnia i orbitrek. Sprzęty magnetyczne za to są praktycznie bezgłośne. Nie ma kłopotu jechać i słuchać radia czy TV.
Minusem roweru (jako jedynego sprzętu) jest jednak jego średnia przydatność dla biegacza. W formie ogólnej ok, utrzyma nas, ale w dłuższym czasie (tylko na nim) raczej nie liczcie na wsparcie formy biegowej. Nie te mięśnie pracują.
Przydatność dla biegacza – 2/5.

Stepper skrętny lub prosty

Stepper

Najmniejszy sprzęt z dostępnych. Symuluje chodzenie po schodach 🙂 co wg. mnie ma sens we wsparciu treningu biegowego (siły biegowej). Uważam jednak, że jest to urządzenie dodatkowe, nie wyobrażam sobie godzinnego lub dłuższego deptania tylko po nim.
Steppery mogą być proste (idziemy typowo jak po schodach) lub skrętne (jak nazwa mówi, skręcamy się na nich przy tym). Mogą mieć linki do jednoczesnego ćwiczenia rąk, niektóre (większe) mają długi wspornik którego się trzymamy. To może być ważne, bo ja kiedyś ze skrętnego (mojej małżonki) spadłem i skręciłem sobie nogę 🙂 🙂
Stepper sam w sobie mega głośny nie jest, ale naciskając na nóżki dobijamy je do gumowych odbojników. I to tłucze całkiem nieźle. Polecam podkładać pod niego jakąś matę czy ustawiać na dywanie jak nie chcemy kłopotów z sąsiadami.
Przydatność dla biegacza – 2/5.

Konkludując. W bloku, żadne z tych urządzeń idealne dla biegaczy nie jest, ale oczywiście jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma 🙂 Nie zastąpimy nimi naszych ulubionych biegów ale lepiej ćwiczyć cokolwiek niż zapuścić się całkiem.

Czyszczenie butów biegowych – Gel Cleaner

Skoro już pozostało biegowe buty zawiesić na kołku czemu by o nie nie zadbać 🙂 W tym celu udało mi się zakupić środek czyszczący przeznaczony właśnie do butów sportowych. Jest ich sporo na rynku. Różnie nazwane (Sneakers cleaner itp), w różnej postaci (żele, spraye). Pewnie są lepsze i gorsze 🙂 ale celem niniejszego testu nie jest wskazanie produktu najlepszego na rynku, a sprawdzenie czy coś takiego w ogóle działa.

Informacyjnie: Do tej pory jedyne zabiegi czyszczące jakie dokonywałem na swoich, biegowych butach to:
– czyszczenie podeszwy, boków (na wycieraczce czy pod wodą) jeśli zachodziła obawa, że błoto po wyschnięciu urąbie mi pół domu :),
– pranie. To dotyczyło zwłaszcza butów trailowych jeśli były totalnie zabłocone lub przemoknięte.

Gel Cleaner – do wszystkich butów sportowych.

Mój preparat zakupiłem w jednym z sieciowych marketów, za zawrotną sumę kilku złotych (~7-8 PLN, ale z przykrością stwierdzam, że za granicą sprzedawali je taniej, co udało mi się wyczaić widząc jakąś starą reklamę w necie).

Ulotka z informacją o składzie.

Cudowny środek sprzedawany jest w małym opakowaniu (analogicznym jak większość do czyszczenia butów), które u góry ma gąbkę do rozprowadzania preparatu. Z opisu można wyczytać, iż jest to żel do butów sportowych i można go stosować na wszelkie powierzchnie – skóra, płótno, syntetyki, materiały. Producent asekurancko dopisuje jednak by w razie wątpliwości dokonać próby w mało widocznym miejscu.

Opis preparatu.
Zaczynamy 🙂

Nie ma co debatować. Na obiekt testowy wybrałem moje buciki z Decathlonu. Nie były jakoś specjalnie brudne więc nie oczekujcie spektakularnej zmiany, coś jednak myślę będzie widać na zdjęciach. Przetarłem je wstępnie wodą by oczyścić z luźnych, a dużych zabrudzeń no i przystąpiłem do nakładania środka. Żel ma zabarwienie biało nijakie 🙂 więc nie powinien reagować z kolorami. No a co wyszło po czyszczeniu?
Na pierwszy ogień poszły części sztywne (przód, zapiętek). Były czyste więc jedyny efekt to widać, że nabrały trochę połysku (prawie jak lakierki :)).

Lakierki 🙂

Miałem wątpliwości czy siateczkę buta też smarować ale jednak coś tam na nią nałożyłem. Tu wyszło gorzej. Albo dałem za mało preparatu, albo zbyt niesumiennie potarłem bo lekkie zabrudzenie jak było tak pozostało.
Finalnie wziąłem się za boki podeszwy (pianka). Tutaj, jako że to najbrudniejszy element obuwia, najlepiej widać efekt. Nie powiem, wyczyściło się.

Pianki przed czyszczeniem.
Pianka po czyszczeniu.

Jak widać, pielęgnacja butom nie zaszkodziła. Nic się nie odbarwiło, nie przepaliło 🙂 But faktycznie został lekko doczyszczony, ale czy potrzeba było do tego aż specjalnego środka to pozostawiam Waszej ocenie. Ja myślę, że woda z odrobiną mydła zrobiła by to samo.

No i już. Czyściutkie jak nigdy.

XIAOMI AMAZFIT STRATOS 3 – część 5

Myślę, że pora powoli zakończyć opisy Stratosa. Poruszyłem w nich w sumie tylko „czubek” spraw, które mogą być ciekawe dla biegacza (użytkownika) ale nie ukrywajmy, przy moim zaawansowaniu testowym wiele więcej ciekawostek nie odkryję. Niuanse, szczególiki to raczej każdy będzie pewnie rozgryzał sam – mi wystarczy to co mam rozpracowane 🙂
Tym razem postanowiłem przyjrzeć się rzeczy, która w sumie znana jest od dawna, czyli obserwacja tętna.
Większość publikacji biegowych jednoznacznie wskazuje, że tętno odczytywane z nadgarstka nie jest tak dokładne jak mierzone pasem z piersi. Rozbieżności są tym większe (na niekorzyść nadgarstka) im bardziej gwałtowne zmiany tętna następują (np. treningi interwałowe itp.).
Moim zamysłem był zobaczyć naocznie 🙂 jak duża ta rozbieżność jest i czy w ogóle tętno z nadgarstka (wskazane przez Stratosa) jest użyteczne.

W teście porównałem 2 zegarki:
Stratos 3 (wiadomo)
SpoQ SQ100 + jego oryginalny pas tętna

Warunki testowe: miniony weekend 🙂 Temperatura około 5-10 st C, wilgotno ale bez deszczu. Test odbywał się w dwóch kolejnych dniach – czyli dwa biegi. Oba raczej spokojne, ale ze względu na teren górski dobijałem do swoich tętn maksymalnych. Pliki wynikowe GPX wrzucone do Endomono (z tym, że ten ze Stratosa ściągnięty ze Stravy) co pewnie swoje do niedokładności dołożyło.

Bieg 1 (SpoQ / Stratos)
Dystans: 9,43 km / 9,24 km
Czas trwania: 56:24 min / 56:34 min
Średnie tempo: 5:59 min/km / 6:07 min/km
Średnie tętno: 167 / 166
Maksymalne tętno: 184 / 182
Przewyższenie w górę 170 m / 130 m
Przewyższenie w dół 191 m / 130 m
Uwagi: Tragiczna coś mi wyszła różnica czasowa obu zegarków. Dziwne, bo starałem się wystartować i zatrzymać jak najszybciej. To z pewnością rzutuje na parametry tempa.
W czasie biegu wskazania obu zegarków (dystans) rozjeżdżały się coraz bardziej wraz z rosnącym kilometrażem. Mało wiarygodnie wyszły coś wskazanie wysokości (Stratos). Tętno za to z obu maszyn (średnie i maksymalne) jest porównywalne.

Wykres obu tętn (nałożonych na siebie) wygląda tak:

Porównanie tętna z obu zegarków – bieg 1

Bieg 2 (SpoQ / Stratos)
Dystans: 9,99 km / 9:93 km
Czas trwania: 57:39 min / 57:45 min
Średnie tempo: 5:46 min/km / 5:49 min/km
Średnie tętno: 163 / 157
Maksymalne tętno: 186 / 181
Przewyższenie w górę 140 m / 110 m
Przewyższenie w dół 110 m / 110 m
Uwagi: Tym razem różnica czasowa lepsza, chociaż dalej daleko od ideału. W czasie biegu wskazania obu zegarków (dystans) wyglądały na identyczne – w znaczeniu, iż przesunięcie metrowe było stałe, nie powiększało się. Mało wiarygodnie wyszły coś wskazanie wysokości (Stratos). Jak na złość tętna niestety rozjechały się zwłaszcza w początku i końcu biegu.

Wykres obu tętn (nałożonych na siebie) wygląda tak:

Porównanie tętna obu zegarków – bieg 2

Co z tego wynika. Hmmm… szczerze to niewiele 🙂
Poważniej jednak. Próbka badawcza była za mała. Brakuje jeszcze paru kolejnych biegów z pomiarem tętna i ich porównaniem. Przy dwóch, niedokładności (są za wielkie).
Gdybym jednak miał opierać się tylko na tym co wyżej to powiedziałbym, że krzywe w miarę pokrywają się – gdy tętno rośnie to w obu zegarkach, gdy maleje to też. Przy dużej dozie „tolerancji wynikowej” daje to amatorowi szansę przyjąć, iż nawet miernikiem nadgarstkowym 🙂 da się zauważyć nasz stan. Będzie to jakaś pomoc dla tych, którzy niezbyt dobrze interpretują sygnały swojego organizmu i potrzebują pomocy maszyny.

Rekordzista – Henryk Szost

Rok 2019 obfitował w ciekawe dzieła literackie, o ogólnie rozumianym bieganiu. Jedną z takich pozycji jest książka, przybliżająca nam osobę najbardziej znanego polskiego maratończyka – Henryka Szosta.

Henryk Szost „Rekordzista”

Książka ta w największym skrócie jest biografią Henryka Szosta. Nie znajdziecie tu opisu treningów, diety ale przybliża nam jego życie i karierę biegową (od najmłodszych lat aż do czasów współczesnych).

Całość podzielona jest na rozdziały (wydarzenia), będące kluczowymi momentami w życiu maratończyka. One są osią książki i chronologicznie przenoszą nas przez kolejne etapy rozwoju Henryka.
Ciekawy zabiegiem są dodane momentami opowieści osób (
znajomych, rodziny, trenerów), które uczestniczyły w opisywanych zdarzeniach, czy po prostu znają biegacza. Ich punkt widzenia jest świetnym uzupełnieniem historii jak i pozwala spojrzeć na akcję z innej perspektywy.
Dodatkowo mamy trochę zdjęć i tabel z zajmowanymi miejscami.

Skoro sam mistrz pożyczył, to wypadałoby pobiec dobrze 🙂

Książkę tą , kupiłem trochę z przypadku. Przy okazji jednego z biegów była okazja odebrać ją osobiście, przy czym autor składał na niej autograf. Wziąłem więc, chwilkę poleżała i w momencie jak zacząłem ją czytać to … pochłonąłem ją momentalnie. Czyta się naprawdę świetnie. Opisy są barwne, nie ma dłużyzn. Mimo (a może właśnie dlatego), że opisuje się tu dużo „normalnego” życia historia wciąga, chce się wiedzieć co było dalej.
Mi personalnie bardzo się podobała i uważam, że warto ją przeczytać. Sporo inspiracji można znaleźć dla siebie 🙂 Polecam.

Kalenji Run Active Grip

W końcówce zeszłego roku, trochę z konieczności (bo podczas mojego urlopu w Górach Sowich przyszła zima i śnieg) zacząłem rozglądać się za butami, które:
– z jednej strony zapewnią mi lepsze trzymanie drogi,
– z drugiej nie będą hardcorowymi terenówkami,
– da się je kupić/przymierzyć szybko i na miejscu,
– nie będą drogie (cena około 100-150 zł, lepiej jak najtaniej).

Przy takim zestawie wymagań wybór i rozwiązanie problemu z reguły jest jedno – należało udać się do Decathlonu 🙂

Jak postanowiłem, tak zrobiłem. W sklepie owym zaś zakupiłem model Kalenji Run Active Grip. Czy spełnił on moje wymagania? Zapraszam do czytania. Punkty analizujemy od tyłu 🙂

Run Active Grip w niebiesko-żółtej odsłonie.

– nie będą drogie (cena około 100-150 zł, lepiej jak najtaniej). Założenie spełnione.
Wstępną analizę co by mi się podobało dokonałem przez internet. Po prawdzie, liczyłem, iż da się takie buty kupić jeszcze taniej (bliżej 50-70 PLN) ale aż tak dobrze nie ma. „Trailowe” buty jednak kosztują trochę więcej. Wybrany przeze mnie model na tą chwilę ceniony jest na 119,99 zł. W wybranym przeze mnie kolorze buty były jednak przecenione na 99 zł (końcówka serii).

– da się je kupić/przymierzyć szybko i na miejscu. Założenie spełnione.
Tu wiele do napisania nie ma. W mojej okolicy szczęśliwie Decathlony są. Po przejechaniu 25 km mogłem już buszować między półkami. Na czasie i odbiorze osobistym zależało mi bo to jednak urlop 🙂 Buty chciałem na już, na teraz i czekanie aż ktoś wyśle nie wchodziło w grę.

– z drugiej nie będą hardcorowymi terenówkami. Założenie spełnione.
Warunek ten wydawał mi się zasadny z następujących powodów. Po pierwsze naprawdę dobre i terenowe buty za 100zł nie występują. Dać trzeba z 200-300 (lub więcej). Po drugie w trailowych butach nie biega się zbyt rewelacyjnie po asfalcie. Jeśli jednak biega się rewelacyjnie 🙂 to niestety buty takie dość szybko się zużywają. Biegać zaś zamierzam w nich najczęściej tylko po asfalcie. Dziurawym miejscami, popękanym, przede wszystkim zaś pokrytym śniegiem, chlapą pośniegową, wodą po roztopach czy piaskiem którym posypywana była droga. Jeśli skręcę w las to będzie tam zaś twarda, ubita nawierzchnia ziemna. Błotko jak się pojawi to nie takie by się w nim utopić.

Podeszwa z dwu kolorowej gumy (za producentem – 60% guma, 40 % EVA

– z jednej strony zapewnią mi lepsze trzymanie drogi. Założenie spełnione.
Ten punkt wynika z powyższego 🙂 Opisałem tam po czym chcę biegać. Niestety asfaltowe buty Adidasa jakie mam (na weekendowe bieganie po Górach Sowich) nie nadają się zupełnie na zimowe warunki. Mają zbyt śliską podeszwę by ryzykować wywrotkę. Już na mokrym asfalcie czasem czuję stresik, a w śniegu, lodzie to bym chyba nie ogarnął 🙂

Wypostki nie są wielkie (3 mm) ale robotę robią.

Cóż, jak widać z powyższego wszystkie punkty spełnione czyli but idealny 🙂 No dobra, idealnie dobrany do wymagań a sprawujący się poprawnie.

Kalenji wykonane są dobrze. Nie jest to może ekstraliga ale wyglądają ładnie i nie mają niedoróbek. Kolory stonowane, na gorszą pogodę jak znalazł. Nie widać po nich specjalnie zabrudzeń, zachlapań.
Dobrze się je ubiera, są wygodne. Rozmiarowo wziąłem tym razem 46. W sumie myślę, że i 45 dało by radę. W grubszej skarpetce jest ok, w cienkiej czuję za dużo luzu. Trzeba trochę mocniej dociągnąć sznurówki.
Active Grip to but z gatunku lżejszych, bez gigantycznej amortyzacji. Odbieram je (wiadomo nowe jeszcze) jako sztywniejsze. Podeszwa ma swoją grubość izoluje od jakichś kamieni, patyczków. Przez swoją lekkość Kalenji są jednak wygodne, nie mam tu odczucia walki z jakimiś klockami na nogach. Od razu można powiedzieć się polubiliśmy, nie trzeba było okresu na dotarcie 🙂
Najważniejszą sprawą było wiadomo trzymanie podłoża. Tu jest zgodnie z oczekiwaniami. Dobrze 🙂 But dużo lepiej trzyma się zimowej drogi niż moje asfaltówki. Świeży, nieubity śnieg nie jest im straszny. Lekka chlapa, woda też nie podnoszą włosów ze strachu. Oczywiście bądźmy realistami. Na ubitym śniegu, lodzie przejechać się można. Nie ta liga, cudów nie oczekujmy.
Lekki teren w jaki wbiegałem na treningach też nie był im straszny. Dobrze mi się biegło po piasku, rozmiękłej ziemi. Ale uwaga – w błocie po kolana pewnie można przejść w surferski ślizg.
Trwałość jest jeszcze niewiadoma. Do tej pory zrobiłem w nich jakieś 30-40 km. Uszkodzeń brak.

Widok od góry. Klasyka butów biegowych w sumie, nie ma tu jakichś udziwnień..

Kończąc już opis, dostałem to co potrzebowałem. But na lekkie warunki terenowe, tani a solidny. Ze swojego zakupu jestem zadowolony.

XIAOMI AMAZFIT STRATOS 3 – CZĘŚĆ 4

Niewiele się zmieniło w moim postrzeganiu Stratosa 3 – dalej jestem zadowolony z jego używania. Tym razem nie będzie więc opisu a zdjęcia, prezentujące jak widać na jego ekranie w różnych warunkach. Wszystkie wykonane komórką, bez lampy błyskowej.
Nie komentuję, niech przemówią obrazki 🙂

Na poczatek – słoneczny dzień (cienie na ekranie to mój telefon :)).

Widok aktywności przy słonecznym dniu.

Warunki domowo-biurowe. Sztuczne oświetlenie o sporej jasności.

Przy sztucznym świetle też nie ma problemów z odczytem

Dom. Sztuczne oświetlenie (słabe) + odpalone podświetlenie tarczy.

Włączone podświetlenie zegarka.

Dom. Sztuczne oświetlenie (słabe). Bez podświetlenia.

Przy małej ilości światła ciężko już odczytać wszystko z tarczy Stratosa. Godzina dalej jednak widzialna.

Trening w nocy. Tarcza zegarka oświetlona czołówką. Fota tragiczna ale chodzi o to jak widać a nie o artyzm 🙂

Noc, ale jest ok. Czołówka pozwala czytać dane na zegarku bez najmniejszych problemów.

Rechargeable Led Headlamp 609-2

Mimo, że życie coraz częściej uczy mnie, że nie warto ryzykować to ciężko całkiem wygasić żyłkę hazardzisty 🙂
Nie tak dawno temu spacerując po wałbrzyskiej giełdzie zobaczyłem i zakupiłem kolejną czołówkę. Dwadzieścia kilka PLN nie majątek, a nowa zabawka może ucieszyć 🙂
Kupiłem chiński produkt, do którego ciężko nawet znaleźć jakąś konkretną nazwę. Okazuje się jednak, że tanie nie zawsze znaczy złe, co postaram się opisać poniżej.

Żeby nie było, iż jest to jakiś „biały kruk” jak dobrze poszukacie w necie to myślę, że spokojnie traficie na takie lampki.
Na jednej ze stron wynalazłem nawet nazwę kodową tego ustrojstwa – NCV-CVAIA-LT410.

Specyfikacja techniczna (po angielsku, pobrana z netu i trochę uzupełniona przeze mnie). Myślę, że nie ma jednak problemu z odczytaniem.

General
Material: ABS+PC
Lens: optical PS Shuo lens
LED: 1x 5W xpe White LED, 2x Red LEDs
Maximum range: up to 200 meters
Brightness: 160 lumens
Battery: 1200 mAh (BL-5C)
Lighting time: white led full brightness at 4 hours, economic light to be over 30 hours
charging time: 6 hours with usb port
Waterproof grade: IPx4

Dimensions
Main Product Dimensions: 65x47x35 mm (L x W x D)
Weight: 70-79g *w necie podają 70g, w instrukcji 79g. Mi z pomiaru wyszło 76g

Opakowanie zewnętrzne.

Lampka zapakowana jest w szare, kartonowe pudełeczko, na którym oprócz rysunku czołówki znajdziemy też ikonki jej najważniejszych funkcji/możliwości.
Zawartość opakowanie nie kryje nic niezwykłego – czołówka z paskiem, kabel USB i instrukcja obsługi (po angielsku).

Zawartość kartonika 🙂

Obsługa lampki jest dość intuicyjna. Nikt raczej nie powinien mieć problemu z używaniem, nawet jeśli nie zada sobie trudu czytania (ale warto do niej zajrzeć bo jest tam opisany specjalny tryb – sensitive-control mode).
Lewy przycisk (patrząc od tyłu urządzenia) służy do włączania głównej diody. Prawy to włącznik dwóch, czerwonych diód. Przez tryby przechodzi się cyklicznie. W przypadku białej diody jest to – 100% mocy – Tryb ekonomiczny – wyłączona. Czerwone diody świecą ciągle lub migają.
Oba (białe, czerwone) źródła światła mogą działać równocześnie lub osobno.

Czołówka w całej swoje okazałości

Jak wspomniałem czołówka ma jeszcze tryb – sensitive. Moim zdaniem jest to bardzo pożyteczne udogodnienie.
Uaktywniamy go trzymając wciśnięty przez 3 sekundy lewy przycisk urządzenia. Polega ono zaś na tym, że przesuwając ręką z odległości około 15 cm przed lampą gasimy światło. Kolejne przesunięcie włącza je z powrotem. Działa to dużo szybciej niż klikanie na włącznik (i przechodzenie przez wszystkie tryby), no i jest dużo wygodniejsze w czasie biegu (przyciski mają swój opór i nieraz miałem kłopot by je wymacać i wcisnąć kiedy biegłem).

Włączniki obu rodzajów diód
Front
Regulacja pochylenia

Wykonanie całości nie budzi jakichś większych zastrzeżeń. Nic nie odpadło, przyciski działają, regulacja pochylenia trzyma tam gdzie ustawimy, pasek nie odpina się. Jest więc ok.
Nie testowałem tego urządzenia w jakichś hardcorowych warunkach ale jak na bieżącą zimę – lekkie, minusowe temperatury, wilgoć, mgły to nie szkodziło jej to. Nie ma zapoceń, wilgoci w środku.
Akumulator wytrzymuje te 4 godziny świecenia (tyle podaje instrukcja). Wydaje mi się, że pociągnął by spokojnie i więcej, ale uczciwie powiem, nie próbowałem. Szkoda mi było zmarnować ewentualny trening gdyby mi się rozładowała w czasie biegu.
Co warto jeszcze zauważyć to fakt, że akumulator jest wymienialny. Gdyby stracił pojemność to po prostu otwieramy klapkę i możemy włożyć już nową baterię BL-5C.

Odczuciowo, lampa jest dobra ale nie genialna.
Przez swój kształt umieścić trzeba ją płasko na czole. U mnie wychodzi to dość nisko nad oczami i trochę mnie denerwuje. Jak przesunę ją zbyt mocno w górę to z kolei zaczyna się chwiać w czasie biegu. Trochę szkoda też, nie ma w niej dodatkowego paska, który przechodzi przez środek głowy – jest tylko standardowy, po obwodzie.

Świecimy – blisko, dalej i najdalej

Urządzenie, jak widać na zdjęciach generuje światło „dzielone” – w środku mocny, jasny, skupiony punkt i szerszy okrąg (już mniej jasny). Nie jest to mój ulubiony rodzaj ale nie powoduje to wielkiego dyskomfortu. Widać gdzie biegnę, po chwili przyzwyczajam się do takiej wiązki światła. Odpowiednio sterując pochylenie można sobie ustawić tak jak lubimy – czy bliżej pod nogi, czy oświetlanie dalszego terenu.

Być może z załączonych zdjęć nie wygląda to rewelacyjnie ale ilość światła wystarcza. W „moim” lesie nie mam kłopotu z wyczajeniem przeszkód, gałęzi czy dołków.
Ja wolę świecić sobie bliżej pod nogi ale i fani doświetlenia dali (by z wyprzedzeniem zobaczyć ewentualne przeszkody) będą zadowoleni.

10 metrów przed nami

Powyższa fotka pokazuje oświetlenie szlabanu z odległości 10 metrów. Jest on oświetlony ostrym środkiem, słabszy okrąg zaś doświetla nam otoczenie bliżej nas. Da się świecić i dalej (pewnie deklarowane przez producenta wartości w warunkach laboratoryjnych są osiągalne) ale na dobrą widoczność na 200 m to już bym nie liczył.

Jak na wydane pieniądze to powiem krótko, że warto. Nie jest to mistrzostwo świata ale świeci, nie popsuło się i to co ważne jest ekonomicznie (zwłaszcza w kontekście kupowania baterii alkalicznych, potrzebnych np. do opisywanego jakiś czas temu Kodaka).

XIAOMI AMAZFIT STRATOS 3 – CZĘŚĆ 3

Tym razem krótki wpis ale w mojej ocenie ważny bo komfort sportowego używania smartwatcha znacząco wzrósł w ostatnim miesiącu.

Xiaomi Amazfit Stratos3

Producent na ten moment ogarnął dobrze kwestię synchronizacji danych.
Nie ma żadnych problemów z połączeniem i transmisją. Wszystko ładnie idzie w aplikację i do Stravy. W skutek tego należy przypuszczać, że i w drugą stronę (czyli np. aktualizacje A-GPS) systematycznie pojawiają się w zegarku.

Spowodowało to finalnie, że mój zegarek łapie fix w bardzo dobrym czasie. Praktycznie każde wyjście na trening to około 10 sekund (albo mniej) oczekiwania na fix.

Drugą rzeczą jaką zanotowałem to fakt, że nie psuje mi już miejsca startu (sygnalizowałem to w drugiej części testu). Wszystkie biegi z grudnia ładnie wskazują miejsce startu i mety.
Oglądając też zapis treningów odbytych w innych miejscówkach i tu jest ok. Nie widzę drastycznych przekłamań.

Przyglądając się całemu zapisowi ścieżki, ślad owszem trochę „krąży” wokół drogi ale przesunięcie jest akceptowalne. Nie ma tu dziwnych ścięć, skrótów.

W grudniu nie robiłem już porównań dystansu z Xiaomi do Suunto. Patrząc sobie jednak na identyczne biegi jakie zrobiłem, za każdym razem Stratos podaje podobny dystans. Są to np.
1. 6.62 km
2. 6.68 km
3. 6.67 km
Nieźle, to praktycznie żadne różnice jak na bieg po lesie.

Pod względem używalności codziennej zegarek jest bezproblemowy. Nie wariuje, nie zawiesza się. Baterię ładuję co 7 dni. Strona wizualna bez zastrzeżeń.
W przebytym okresie testowym była aktualizacja apki, soft w zegarku nie aktualizował się, jak pamiętam.

Cóż. Niewiele więcej mam do dodania. Zegarek stał się bardziej „dokładny”, zapisane trasy wyglądają realnie a to rzeczy ważne dla biegacza.
Ilość treningów bezproblemowych w grudniu – 11 więc nie może tu być mowy o przypadku. Dobrze to rokuje na przyszłość.
O ile w drugiej części testu trochę miałem obawy o przekłamania GPS teraz uważam, że jest bardzo dobrze. Jeśli producent nic tu nie popsuje produkt uważam za godny polecenia.